• Kontakt
  • O mnie
  • Pakowanie bagażu

Magic Travels Around the World

~ portal podróżniczy

Magic Travels Around the World

Monthly Archives: Kwiecień 2018

Bambusowe wiszące mosty na wyspie Bohol na Filipinach

30 Poniedziałek Kwi 2018

Posted by Anna in Azja, Filipiny

≈ Dodaj komentarz

Tagi

Alona Beach, bambusowe mosty, Bohol, Filipiny, jeepney, Loboc, Panglao, Philippines, rzeka Sipatan, San Pedro Church, Sevilla, Sipatan Twin Hanging Bridge, Thai and Seafood Restaurant, wiszące mosty, Zoo Colate Thrills

Po odwiedzeniu wyraków pojechałam pochodzić po bambusowych wiszących mostach (Sipatan Twin Hanging Bridge). Przejeżdżałam przez miejscowość Sikatuna – najmniejszą gminę na wyspie Bohol. Nazwa miasta pochodzi od Datu Sikatuny, starożytnego wodza Bohol, chociaż nie ma dowodów, że mieszkał on w tej okolicy.

Następnie przejechałam przez Loboc. Miejscowość ta słynie z rejsów po malowniczej i krętej rzece Loboc. Rejs rzeką Loboc wraz z posiłkiem w postaci szwedzkiego stołu, filipińską muzyką na żywo i pokazem tańców lokalnych trwa około godziny.

W Loboc zobaczyłam także pochodzący z VII wieku kościół św. Piotra
(San Pedro Church), który stoi w centrum. Ucierpiał on jednak na skutek trzęsienia ziemi w 2013 roku i jest cały otoczony rusztowaniem – jeszcze nie został odbudowany.

Dojechałam do bambusowych wiszących mostów przecinających rzekę Sipatan w gminie Sevilla.

Bilet kosztował 35 pesos.

Most rozciąga się na około 40 metrach i oferuje wspaniały widok na szmaragdową rzekę Sipatan. Most jest uformowany z tkanych listew bambusa. Miejscami niektóre z nich wydają się zepsute, ale wciąż są wystarczająco wytrzymałe, by wziąć na siebie ciężar przechodzących osób.
Wejście na most jest z początku trochę zniechęcające, gdyż bambus ugina się pod stopami. Wiele osób na drżących nogach przechodzi te dwa mosty.
Najpierw trzeba przejść w jedną stronę wyznaczonym mostem.

Po drugiej stronie mostu znajduje się mały sklep i stragany z pamiątkami, napojami i przekąskami.

Widziałam osoby, które z chęcią już nie przechodziłyby z powrotem, ponieważ już to jedno przejście kosztowało ich sporo nerwów. Niestety trzeba wrócić drugim, równoległym mostem.

Tutaj też znajdują się małe sklepiki.

Wracając do Alona Beach przejeżdżałam obok Zoo Colate Thrills – tablica reklamowała krokodyle, które można tam zobaczyć.

https://www.zoomanity.com.ph/

Jadąc trycyklem co jakiś czas mijałam kolorowe jeepneye.

Ponieważ religią dominującą na Filipinach jest katolicyzm (ponad 80%) to jadąc co jakiś czas widziałam kościoły.

Byłam też na wieczornym spacerze. Chciałam przejść z White Beach do Alona Beach. Niestety to długa droga i w dodatku po koralowcach znajdujących się na plaży. W pewnym momencie, gdy zrobiło się już ciemno, a stopy dawały sygnał że wystarczy tego spaceru postanowiłam jednak podjechać trycyklem za 150 pesos do mojej miejscowości. Poniżej umieściłam kilka zdjęć z tego spaceru. Moim zdaniem nie warto tracić na to czasu.

Natomiast potem usiadłam w Thai and Seafood Restaurant na Panglao przy plaży. Zjadłam tutaj m.in. bardzo dobre kalmary.

Wieczorami warto znaleźć miejsce, gdzie grają jakieś zespoły. Ja odwiedziłam kilka takich miejsc podczas mego pobytu na wyspie Bohol.

A następnego dnia rano udałam się na kolejną wyspę.

Wyraki na wyspie Bohol na Filipinach

29 Niedziela Kwi 2018

Posted by Anna in Azja, Filipiny

≈ Dodaj komentarz

Tagi

Bohol, Corella, Filipiny, Philippines, Sikatuna, Tarsier Conservation Area, Tarsier Sanctuary, tarsiers, Tarsiidae, tarsjusze, wyrak, Yamang Bukid Turmeric Tea

Planując podróż na Filipiny wiedziałam, że koniecznie muszę zobaczyć wyraki – to druga najbardziej znana wizytówka wyspy Bohol.  Zatem po zobaczeniu Czekoladowych Wzgórz udałam się autobusem, do miejsca w którym można je obejrzeć.

Wysiadłam na tym przystanku.

Tuż obok przystanku jest komercyjne miejsce, w którym można zobaczyć wyraki – Tarsier Conservation Area. Jak widać jest tutaj bardzo dużo ludzi ponieważ to miejsce jest bardzo dobrze rozreklamowane i jest blisko Czekoladowych Wzgórz. Bilet kosztował 60 pesos.

Chodzi się wyznaczoną drogą wokół.

Jak widać skupisko osób to wiadomo, że jest tam wyrak. W takim miejscu jest też z reguły ustawiony pracownik, który pokazuje wyraka.

Wyrak (inne nazwy to: tarsjusz, Tarsiidae) mierzy od 11,8 do 14 cm i jest uważany za najmniejszego na świecie ssaka naczelnego. Jego rozmiar nie jest dłuższy niż ręka dorosłego mężczyzny i waży tylko od 110 do 153 gramów. Posiada ogon dłuższy niż jego ciało (25 cm) oraz duże brązowe oczy, bezwłose uszy i długie pazury. Ma bardzo silne tylne nogi, dzięki czemu może wykonywać skoki o długości 4-6 metrów. Prowadzi nocny tryb życia, dzień przesypia na drzewach. Wyrak jest głównie owadożerny, ale je też pająki, jaszczurki i małe ptaki.

Okres ciąży u wyraków wynosi około 180 dni
(6 miesięcy) i tylko jeden młody rodzi się każdorazowo. Od razu po urodzeniu jest już w zaawansowanym stadium rozwoju – jest dobrze owłosiony i ma otwarte oczy. Długość głowy i ciała przy urodzeniu wynosi 66-72 mm, ogon ma długość 114-117 mm, a jego waga to 23-27 gramów. Jest w stanie poruszać się po zaledwie dwóch dniach, a po około 19 dniach porusza się już podobnie jak dorosły. Matka nosi niemowlęta w ustach lub na brzuchu. Samiec nie uczestniczy w wychowywaniu potomstwa. Nie posiadają gniazd. Są karmione piersią przez około 60 dni. Żyją do 20 lat.

W ciągu dnia wyraki najczęściej śpią i widać je w taki sposób jak poniżej. Należy być cicho ponieważ mają bardzo wrażliwe uszy. Nie można ich również dotykać.

Jednak miałam trochę szczęścia, ponieważ jak widać na poniższych zdjęciach otwiera on swoje niesamowite oczy. Wyraki w niewoli są dość oswojone. Najczęściej spotyka się je skulone wraz ze splecionymi ogonami.

Potem poszłam dalej, ale już nie widziałam tak dobrze ustawionego do zdjęcia wyraka.
 

Tak zatem wygląda to komercyjne miejsce. Chciałam pojechać jeszcze w inne miejsce, aby obejrzeć te zwierzątka, ale tego dnia już było za późno, aby tam się dostać. Wybrałam się tam zatem dnia następnego. Pojechałam tym razem trycyklem z Alona Beach (tam mieszkałam) i dogadałam się z kierowcą, że za zobaczenie wyraków w Tarsier Sanctuary i wiszących mostów zapłacę
600 pesos (najpierw chcieli 1000 pesos). Tarsier Sanctuary znajduje się w miejscowości Sikatuna koło Corelli.

http://philippine-tarsier-sanctuary.business.site/

Przy drodze stoi tablica informacyjna, gdzie należy skręcić. Autobus może tutaj wysadzić osoby chętne do zobaczenia tego miejsca i wtedy trzeba iść pieszo drogą wśród drzew z 20 min.

Tutaj jest mniej samochodów.

Czasem jak widać poniżej jest mniej ludzi, a czasem dość sporo. Warto poczekać, aby ten tłum przeszedł.

W tej budce kupuje się bilety. Bilet kosztował 60 pesos.

Następnie wchodzi się do budynku, w którym można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy o wyrakach. Jak widać ze zdjęcia, tym miejscem interesował się również książę Karol.

Po obejrzeniu informacji udałam się na oglądanie wyraków. Tutaj ma się wrażenie, że żyją w naturalnym środowisku. Również i w tym miejscu pracownicy pokazywali nam wyraki.

W tym miejscu również wyrak otworzył dla mnie oczy 🙂  Są naprawdę śliczne.

No i jeszcze ciekawostka.
Na rewersie banknotu 200 PHP umieszczono Czekoladowe Wzgórza i wyraka.

Przy wyjściu poczęstowano mnie herbatą. Można ją było także kupić w tym miejscu. Widziałam ją także na lotnisku i w sklepach.

Yamang Bukid Turmeric Tea to herbata „10 w 1” co oznacza, że zawiera w sumie 10 różnych mocnych ziół. Są to: Pandan, Sambong, Lagundi, Banaba, Imbir, Malunggay, Gynura Procumbens, Lemongrass, Mięta pieprzowa i Kurkuma.

Następnie pojechałam do kolejnego miejsca, aby pochodzić po wiszących mostach.

Czekoladowe Wzgórza na wyspie Bohol na Filipinach

28 Sobota Kwi 2018

Posted by Anna in Azja, Filipiny

≈ Dodaj komentarz

Tagi

Bohol, Carmen, Chocolate Hills, Czekoladowe Wzgórza, Filipiny, jak dojechać na Czekoladowe Wzgórza, jeepney, Loboc, Philippines, Tagbilaran

Następnego dnia postanowiłam pojechać do Czekoladowych Wzgórz – jednego z najbardziej charakterystycznych punktów całych Filipin.

Najpierw wsiadłam do jeepneya, który odchodzi z głównej ulicy i pojechałam nim do Tagbilaran. Przejazd ponad 30 minut kosztował 25 pesos. W środku było bardzo dużo ludzi.

W tym jeepneyu spotkałam bardzo sympatyczną miejscową dziewczynę, która powiedziała jak najlepiej dojechać do Czekoladowych Wzgórz. Następnie odprowadziła mnie do właściwego autobusu, abym nie miała problemu z dojazdem. Bilet kosztował 55 pesos.

No i pojechałam w stronę Czekoladowych Wzgórz.

Autobus przejeżdża przez Loboc – tutaj można popływać barkami z napędem motorowym, które są przerobione na restauracje. Najlepiej popłynąć wieczorem, gdyż można wtedy zobaczyć świetliki gromadzące się tuż nad powierzchnią wody.

Autobus ma przystanek przy drodze i potem trzeba podejść z 800 metrów drogą w górę. Przy drodze znajduje się kilka sklepów, w których można kupić m.in. różne koszulki.

Bilet na Czekoladowe Wzgórza kosztuje 50 pesos.

Potem zaczęłam iść pieszo w górę.

Są tutaj organizowane również wycieczki różnymi pojazdami.

Szłam dalej – to podejście do góry nie jest męczące.

Już wchodząc widać w oddali te wzgórza.

Czekoladowe Wzgórza można obejrzeć tylko z punktu widokowego w miejscowości Carmen. To kompleks około 1770 wapiennych pagórków o wysokości 40-120 m w kształcie stożków. Wzgórza nie mają nic wspólnego ani z kakaowcem, ani z samą czekoladą. Nazwę zawdzięczają trawie, która w porze suchej (luty-maj) zmienia swój kolor na brązowy. Ciekawostką jest to, że wśród wzgórz nie występują charakterystyczne dla tego rejonu jaskinie.

Istnieje wiele legend na temat powstania tego miejsca. Według jednej z nich, żyły kiedyś 2 olbrzymy, które walczyły ze sobą obrzucając się skałami, kamieniami i piaskiem tak długo, aż się w końcu zmęczyły. Inna legenda głosi, że pewien olbrzym zakochał się w śmiertelniczce i kiedy ta zmarła tak płakał, że dzięki tym łzom uformowały się wzgórza.

Na tym punkcie widokowym znajduje się także dzwon, w który turyści dzwonią.

Poniżej pokazałam jedno z popularniejszych miejsc przy którym turyści robią zdjęcie.

Jest też kaplica.

Są tutaj również sklepy, w których można kupić koszulki, magnesy, kartki.

Obejrzałam również występ dzieci.

Potem zeszłam z powrotem na dół do głównej ulicy skąd pojechałam do kolejnego miejsca, które chciałam zobaczyć.

Z wyspy Luzon na wyspę Bohol na Filipinach

27 Piątek Kwi 2018

Posted by Anna in Azja, Filipiny

≈ Dodaj komentarz

Tagi

Alona Coco Vida, Alona Tropical Beach Resort, Bohol, Bugsay Bar, Duchess Salon and Spa, Filipiny, karaoke, Luzon, Miguel López de Legazpi, nurkowanie z rekinami wielorybimi, Oslob, Panglao, serce Filipin, Tagbilaran, TipTop Hotel

Dojechałam do Manili na 5:30 i od razu wzięłam taksówkę na lotnisko ponieważ miałam już kupiony bilet lotniczy do Cebu. Obok terminala autobusowego w Manili stoi sporo taksówek i każdy chce zabrać pasażera, ale ceny jakie wymyślają są niekiedy kosmiczne. Niektórzy proponowali nawet 600 pesos. Wzięłam taksówkę i z kierowcą ustaliłam, że zapłacę tyle ile pokaże licznik. Trzeba niekiedy ponaglić kierowcę bo specjalnie jadą wolno, aby na liczniku wybiło więcej. Nie było korka na drogach (korki są mniej więcej od 6:00 rano) i dojechałam około 6:00 na lotnisko.
Na lotnisku znowu wymieniałam dolary – tutaj jest najkorzystniejszy kurs. Tym razem za 1USD otrzymałam 52 pesos.
Lot miałam mieć ze stanowiska 17, a potem nagle zmieniono stanowisko na 12. Trzeba bardzo uważać na komunikaty ponieważ zmiany bramek zdarzają się często.
Na lotnisku znalazłam również stoisko, w którym można zostawić kartki pocztowe oraz kilka miejsc w których można kupić coś do jedzenia.

Doleciałam do Cebu, odebrałam bagaż i wzięłam taksówkę do terminala promowego ponieważ chciałam dostać się na Bohol. Nie miałam biletu i poprosiłam, aby kierowca zawiózł mnie do kas. Jak się potem okazało kasy były w dwóch miejscach – oba miejsca blisko Pier 2 skąd odchodził mój prom na Bohol. Kupiłam bilet – kosztował 475 pesos (450 +25) w przestrzeni bez klimatyzacji i poszłam na prom.

A w holu czekała mnie niespodzianka – powiedziano mi, że muszę zapłacić jeszcze 50 pesos za bagaż (walizka średnia, ważyła około 11 kg; nie ważono mi walizki). Czekając zobaczyłam, że są tutaj masażyści i masują osoby, które oczekują na prom.

Wypłynęłam promem o 11:40 i siedziałam na pokładzie dzięki czemu mogłam porobić zdjęcia. Niestety w pewnym momencie zaczęło padać i trzeba było spuścić boczne plandeki.

Przybiłam do Tagbilaran na wyspie Bohol. To stolica tej wyspy. Dwa mosty łączą miasto z popularną turystyczną wyspą Panglao, która stanowi integralną część Boholu.

Trzeba trochę poczekać na bagaż ponieważ jest on dostarczany na wózkach w specjalnie wyznaczane miejsce. Następnie wszyscy się pchają z numerkami bo każdy chce jak najszybciej odebrać bagaż.

Po przeciwnej stronie miejsca, w którym wydawane są bagaże rozwieszono rozkład promów.

W pobliżu, w jednej z budek można kupić kartę telefoniczną.

Czasem o wyspie Bohol mówi się, że jest to „serce Filipin”. To właśnie tu Miguel López de Legazpi (jeden z pierwszych hiszpańskich kolonizatorów) podpisał pakt pokojowy z Datu Sikatuna, który zapoczątkował okres dominacji hiszpańskiej na terenie Filipin. W Tagbilaran znajduje się nawet pomnik upamiętniający ten pakt.

Następnie udałam się na Panglao do Tip Top Hotel (Ester A. Lim Dr, Panglao City, 6340 Bohol). Przejazd trycyklem kosztował 300 pesos. Warto wziąć jeepneya – one jadą za 25 pesos + koszt bagażu.
Tip Top Hotel posiada basen i restaurację, ale nie znajduje się przy samej plaży.

Tip Top Hotel ma umowę z Alona Tropical Beach Resort – hotelem, który znajduje się po drugiej stronie ulicy i ten hotel ma zejście na plażę. W naszym hotelu otrzymałam kartę do Alona Tropical Beach Resort dzięki której mogłam bez problemu zejść szybko na plażę. Właśnie idąc przez ten hotel

dotarłam do plaży. Na Panglao jest najbardziej rozbudowana infrastruktura turystyczna i dlatego turyści wybierają ten rejon. Najchętniej odwiedzaną plażą jest Alona Beach dlatego postanowiłam blisko niej zanocować.

Przeszłam się wzdłuż plaży. Jest tutaj sporo kafejek, restauracji i hoteli. Warto wybrać się tu wieczorem, kiedy wszystko jest ładnie oświetlone. Polecam również spróbować grillowanych, świeżych owoców morza i innych specjalności kuchni filipińskiej.

Zobaczyłam kantor i tutaj kurs był gorszy niż w Manili, w dodatku zależał jeszcze od nominałów.

Zobaczyłam też Duchess Salon and Spa. Ceny: manicure 250 PHP,
pedicure 300 PHP, masaż stóp 300 PHP.

Zobaczyłam też miejsca, w których oferowano wycieczki do Czekoladowych Wzgórz, bambusowych wiszących mostów czy wyraków. Można też stąd kupić wycieczkę do Oslob – miasto znajduje się na południowym krańcu wyspy Cebu na Filipinach i słynie z możliwości pływania i nurkowania z rekinami wielorybimi. To bardzo komercyjna wycieczka i jednym uda się zobaczyć więcej tych rekinów, innym mniej. Dodatkowo trzeba się zastanowić czy płynąć z walizką i zostawać już na wyspie Cebu czy też wracać z powrotem na wyspę Bohol. Ceny: nurkowanie 1500 PHP, snurkowanie 1000 PHP, a oglądanie rekinów z łódki – 500 PHP. Ja z tego pływania z rekinami zrezygnowałam.

Następnie znalazłam miejsce w którym usiadłam na obiad – Bugsay Bar. Zjadłam pyszny grillowany stek z łososia, który podano z purée ziemniaczanym, warzywami i sosem.

Potem idąc plażą wstąpiłam do Alona Coco Vida ponieważ tu było karaoke. Kieliszek białego wina kosztował 190 pesos, a Cuba Libre 200 pesos.

Tarasy ryżowe w Batad i Bangaan na Filipinach

26 Czwartek Kwi 2018

Posted by Anna in Azja, Filipiny

≈ Dodaj komentarz

Tagi

Banaue, Bangaan, Bangaan Family Inn Restaurant, Batad, Filipiny, Gudda Restaurant, Luzon, Philippines, Ramon Homestay, rice terraces, tarasy ryżowe

Ostatnią wycieczkę z Banaue (wyspa Luzon) zaczęłam o 8:30 rano. Tym razem miałam zobaczyć tarasy ryżowe w Batad i Bangaan. Najlepiej odwiedzić te miejsca od marca do maja kiedy to na Filipinach jest pora sucha, natomiast w górach Luzonu jest zielono. Warto ubrać dobre buty i wziąć z sobą wodę – jest bardzo dużo chodzenia i w upale na pewno będzie się chciało pić.

Jechałam trycykle i najpierw mój kierowca go zatankował 🙂

Potem zatrzymałam się w miejscu widokowym skąd widać było przepiękne tarasy ryżowe.

Podczas jazdy musiałam wysiąść z trycykla i podejść kawałek pieszo ponieważ były strome zakręty.

Następnym przystankiem był sklep z tarasem widokowym. W sklepie można kupić napoje, paczkowaną kawę, kartki pocztowe, bluzki i inne rzeczy. Kupiłam tutaj kartki pocztowe za 35 pesos każda.

Potem pojechałam dalej do miejsca, w którym zaparkowaliśmy trycykla i poszliśmy dalej pieszo.

Kierowca trycykla był moim przewodnikiem i razem zaczęliśmy schodzić w dół. Droga była różna i czasem szło się lepiej, a czasem gorzej.

Co jakiś czas widziałam tablice z informacjami o noclegach. Można tutaj zanocować, ale te miejsca są oddalone od większych miejscowości. Dodatkowo często do miejsc noclegowych trzeba się nieźle nachodzić i gdy niektóre z nich mijałam to myślałam, że jestem naprawdę na niezłym zadupiu. Jednak widok z tych miejsc noclegowych na pola ryżowe jest wspaniały.

Idąc zobaczyłam tablicę z napisem Batad i z informacją, że jest to miejsce pod patronatem UNESCO. Te tworzące jakby amfiteatr tarasy ryżowe znajdują się na wysokości 1100 metrów.

A to widok na jedne z ryżowych tarasów koło których przechodziłam.

Poszłam dalej i znalazłam się przy sklepach. Można tutaj kupić wodę i inne napoje.

Stąd widać już było moje docelowe miejsce – to ta wioska na samym dole znajdująca się wśród tarasów ryżowych.

Schodziłam zatem coraz niżej. Zatrzymałam się na chwilę w Gudda Restaurant, aby zrobić zdjęcia. Myślałam, że w powrotnej drodze zatrzymam się tutaj na obiad, ale nie miałam niestety na to czasu. Pokazałam jednak na zdjęciu menu.

A to widok z tarasu tej restauracji na wioskę do której szłam.

Poszłam dalej ciągle schodząc coraz niżej… Jak tak schodziłam coraz niżej to myślałam sobie też o mojej drodze powrotnej i o czekającym  mnie wejściu pod górę.

Następnie zatrzymałam się w Ramon Homestay. Tu można było napić się kawy, a z tarasu pooglądać wspaniałe widoki.

Zobaczyłam tu także stare domy. W konstrukcji tych pali na górze były drewniane, okrągłe nakładki – to ochrona przed gryzoniami (dzięki nim nie mogły dostać się do środka).

Na drzwiach zobaczyłam stare zdjęcia, które przedstawiały jak ta wioska wyglądała kiedyś i jak wygląda obecnie. Jak widać doszła tutaj cywilizacja i już wszystko wygląda inaczej… Niemniej jednak zachowała się jeszcze tradycyjna zabudowa z drewna i słomy.

W tym miejscu przewodnik pokazywał, jak oczyszcza się zerwany ryż (należy tak złapać, aby ryż oberwać od razu z całej łodygi). Potem te ziarna ubija się w specjalnym naczyniu (około 300 uderzeń), a następnie przesiewa przez sito.

Po tym 30-minutowym wypoczynku poszliśmy dalej w dół. Szłam m.in. po takim murku.

W pewnym momencie okazało się, że już jest późno i jeżeli chcę pojechać do piękniejszej wioski to już nie zdołam pójść dalej. Zatem zrobiłam zdjęcia

i ruszyłam w drogę powrotną do miejsca, w którym stał nasz trycykle.

No i potem pojechałam do Bangaan – przepięknego miejsca położonego wśród tarasów ryżowych. Zobaczyłam je już z góry i mnie zauroczyło.

A potem wraz z moim kierowcą zaczęłam schodzić na dół.

Szłam po schodach i betonowych murkach.

Im byłam niżej tym bardziej mnie wszystko zachwycało.

W oddali widać kościół. Podczas mego pobytu był zamknięty ponieważ jeden ksiądz ma pod sobą 18 wsi i bywa tutaj w co którąś niedzielę.

Można tu kupić maski, naszyjniki i inne pamiątki.

Pochodziłam trochę po tej wsi.

A potem zaczęłam drogę powrotną. Szłam dość szybko ponieważ uciekałam przed deszczem, który nadciągał. Gdy tak szłam pod górę zobaczyłam turystów z przewodnikiem, którzy schodzili w dół. Wiedzieli, że złapie ich deszcz, ale chcieli zobaczyć to miejsce.

 

Jak zaczęło padać to tak, że nic nie było widać i zatrzymaliśmy się w Bangaan Family Inn Restaurant na obiad. Zjadłam ryż z warzywami.

Pogoda trochę się poprawiła i postanowiliśmy jechać dalej.

Jednak potem znowu zaczęło padać. Dobrze, że kierowca pożyczył pokrowiec i przykrył nim trycykla – dlatego nie zmokłam. Zajechałam do mego hotelu w Banaue (Bogah Homestay), przebrałam się i kierowca zawiózł mnie na przystanek autobusowy w Banaue ponieważ tego dnia o 18:30 wracałam już do Manili.

Autobus przyjechał punktualnie. A tak wyglądają bilety. Widać, że kosztują
490 pesos ponieważ dziurki są na 400 i 90. Na bilecie wpisany jest również numer miejsca.

Informacja o wifi jest przy wejściu do autobusu. Odbiera całkiem nieźle.

Miałam dojechać do Manili na 4:30 rano, a dojechałam na 5:30. Niestety tak tutaj jest, że autobusy się spóźniają i trzeba brać to pod uwagę.

Z Banaue do Buscalan, czyli wizyta u Whang-od robiącej tatuaże

25 Środa Kwi 2018

Posted by Anna in Azja, Filipiny

≈ Dodaj komentarz

Tagi

Batek, Buscalan, Filipiny, Grace Palicas, Kalinga, mambabatok, Philippines, Rice Homestay, tattoo, tatuaż, Whang-od

Już w Manili zdecydowałam, że chciałabym pojechać z Banaue do osoby, która wykonuje tradycyjne tatuaże pochodzące z rejonu Kalinga.

Wyjazd z Banaue zaczęłam o 8:00 rano. Jeszcze w mieście kupiłam wodę
1,5l za 30 pesos. Woda to podstawa na tej wyprawie. W sklepie strasznie śmierdziało ponieważ sprzedawano tam też ryby.

Po 3 godzinach dojechałam wynajętym vanem do miejsca w którym trzeba zostawić samochód i ruszyć dalej pieszo do Buscalan. W tym miejscu nie ma dobrej toalety i lepiej załatwić się idąc po drodze w tzw. naturze. Problem jest też z jedzeniem – to co oferują nie wygląda dobrze. Tutaj spotkałam mego francuskiego przewodnika i z nim razem zaczęłam wspinaczkę do wioski w której mieszka Whang-od. Było bardzo gorąco i zarówno ja jak i inni ludzie, którzy pokonywali tę trasę jak tylko zobaczyli cień to starali się na chwilę przystanąć, aby napić się wody i trochę odpocząć. Ta trasa zajęła ponad godzinę, gdy jest trochę chłodniej i idzie się szybkim krokiem zajmuje 45 minut.

Widoki są wspaniałe,

a droga, którą się idzie różna – jak widać na zdjęciach. Warto mieć dobre buty.

W końcu dotarłam do celu. Najpierw, w tym miejscu za wejście na teren
płaci się 150 pesos
. Za wykonanie tatuażu 400 pesos. Za zrobienie zdjęcia z Whang-od nie pobierają opłaty.

Po uiszczeniu opłaty poszłam jeszcze kawałek w górę – do wioski. Trochę po niej pochodziłam nim udałam się do Whang-od.

Do Whang-od przyjeżdżają ludzie z całego świata, aby wykonała im tatuaż. Jeżeli chciałabym u niej wykonać tatuaż to musiałabym zanocować ponieważ było tylu klientów, że mój numerek byłby wykonany dopiero następnego dnia. Na tatuaż się nie zdecydowałam, gdyż według mnie nie był on wykonywany w sterylnych warunkach. Mogłam jednak poobserwować
Whang-od w jej codziennej pracy.

Najpierw należy wybrać wzór – umieszczone są one na ścianie. Po jego wybraniu rysuje się go na ciele.

Whang-od w jednej ręce trzyma bambusowy kijek z kolcem, w który uderza kijkiem trzymanym w drugiej ręce. Ten bambusowy kijek z kolcem macza co jakiś czas w miseczce, w której znajduje się maź powstała ze sproszkowanego węgla drzewnego z odrobiną wody. Ruchy ma szybkie i sprawne zatem tatuaż pojawia się bardzo szybko. Widać też co jakiś czas krew, która jest usuwana chusteczką.

Dawniej, ten tradycyjny tatuaż z rejonu Kalinga (nazywany Batek) przeznaczony był dla wojowników, którzy wykazali się w walkach oraz dla chłopców, którzy chcieli stać się mężczyznami. Kobiety pragnęły mieć tatuaż, aby podobać się bardziej mężczyznom. Miał on zapewniać im także płodność.

Na ścianie wiszą również uwagi dla osób odwiedzających to miejsce.

Whang-od była mężatką, ale jej mąż zginął podczas II wojny światowej. Postanowiła nie wychodzić więcej za mąż i nie ma dzieci. Zatem nie ma bezpośredniego potomka, który mógłby kontynuować dziedzictwo jako mambabatok. Ponieważ zgodne z tradycją, jej zdolności tatuowania mogą być dziedziczone tylko poprzez jej ród to postanowiła przyuczyć do zawodu Grace Palicas (wnuczka jej siostry) i Ilyang Wigan (inna krewna). To właśnie one siedzą na werandzie i również wykonują tatuaże.

Jedna z dziewczyn akurat wykonywała tatuaż nad obrączką.

W wiosce można znaleźć również inne osoby wykonujące tatuaże tą samą metodą.

Potem zaczęłam wracać tą samą drogą i przechodząc koło wodospadu jeszcze tam trochę posiedziałam. Można w tym miejscu się wykąpać.

Zeszłam do miejsca w którym stał mój wynajęty samochód z kierowcą

i udałam się w drogę powrotną do Banaue.

Ponieważ wracając miałam czas to zatrzymałam się w kilku ciekawych widokowo miejscach, aby zrobić zdjęcia.

Niestety znowu koło 16:00 zaczęło padać.

Z mego hotelu zrobiłam jeszcze poniższe zdjęcie i jak widać nawet w deszczu ludzie tutaj pracują.

Ponieważ w moim hotelu co chwila coś się działo z wifi to postanowiłam iść do sąsiadów (Rice Homestay) na kolację i skorzystać z ich wifi, które odbierało dużo lepiej. Zjadłam tam makaron z warzywami za 125 pesos.

Wiszące trumny w Sagadzie na Filipinach

24 Wtorek Kwi 2018

Posted by Anna in Azja, Filipiny

≈ Dodaj komentarz

Tagi

Banaue, Bay Yo Rice Terraces, Bogah Homestay, Church of Saint Mary the Virgin, Echo Valley, Filipiny, hanging coffins, Kościół Najświętszej Marii Panny, Luzon, Rice Homestay, Sagada, San Mig Light, Slabhouse Restaurant, trycykle, wiszące trumny, znaczki pocztowe

Dojechałam do Banaue na wyspie Luzon o 6:00 rano. Miałam nocleg zarezerwowany w Bogah Homestay i na przystanku autobusowym czekał już kierowca, który zawiózł mnie trycykle do tego hotelu. To czy przypadkiem kierowca autobusu nie załatwił tego dojazdu do hotelu i dogadał się w tym temacie z kierowcą trycykla pozostanie tajemnicą. Faktem jest, że dojazd miałam darmowy w obie strony. Natomiast w hotelu kierowca starał się sprzedawać wycieczki. Trzeba negocjować ceny ponieważ starają się jak mogą, aby wywindować je do góry. Na początku za 3 dni wycieczek z samochodem (van) i przewodnikami chciano 15580 pesos. Potem stanęło na 11500 pesos (dwie wycieczki vanem i jedna trycyklem). To i tak było dość drogo. Jednak jak dzieli się to np. na 2 osoby to już wychodzi dużo lepiej. Zawsze również warto poszukać innych chętnych na takie wyjazdy, zwłaszcza vanem.

W tym poniższym hotelu mieszkałam. Aby dostać się do niego należy z ulicy zejść schodami w dół.

Następnie przechodzi się przez hotel Rice Homestay i dociera do Bogah Homestay. Oba hotele mają wspólny taras.

Jednak kuchnia i wifi w Rice Homestay są dużo lepsze. Nie wiem jak pokoje. W Bogah Homestay miałam zimną wodę i ciągłe problemy z wifi (internet był dostępny tylko na tarasie, a i tak często zanikał). Tak wyglądał pokój i łazienka.

Z okna pokoju miałam bardzo ładny widok.

W hotelu zjadłam śniadanie – ten omlet (120 pesos).

Następnie już o 8:30 ruszyłam do Sagady obejrzeć wiszące trumny. Po drodze co jakiś czas zatrzymywaliśmy się obejrzeć piękne widoki. O tej porze roku tarasy ryżowe wyglądały przepięknie.

Droga była kręta, a pokazujące się chmury zapowiadały deszcz.

A to z kolei Bay Yo Rice Terraces.

Dojechałam do Sagady. Kierowca stanął przy informacji turystycznej ponieważ tutaj czekał na mnie przewodnik z którym miałam udać się pieszo do wiszących trumien.

W informacji turystycznej dowiedziałam się, że bilet z Banaue do Sagady kosztuje 190 pesos – jednak nie ma bezpośredniego połączenia i trzeba się przesiadać. Trzeba również przed wyjazdem sprawdzić kursowanie autobusów ponieważ powrót może być utrudniony ze względu na dziwne godziny ich kursowania.

W informacji turystycznej kupiłam również znaczki pocztowe. Znaczek na kartkę do Europy kosztuje 15 pesos.

Po spotkaniu z przewodnikiem i omówieniu trasy ruszyłam do wiszących trumien. Najpierw przeszłam koło tego Kościoła Najświętszej Marii Panny (Church of Saint Mary the Virgin).

W środku kościoła znajduje się również stare zdjęcie pokazujące pierwszy kościół wybudowany w tym miejscu.

Potem ruszyliśmy dalej w górę. Minęłam szlaban i budkę w której można kupić wodę. Obok była też płatna toaleta.

Idąc dalej przeszłam przez cmentarz. Nie dba się tutaj tak o groby jak w naszym kraju. Bliscy odwiedzają je głównie 1 listopada.

W pewnym momencie stanęłam w punkcie widokowym z którego mogłam zobaczyć widok na Sagadę.

Następnie zaczęłam schodzić w dół do Doliny Echa (Echo Valley). Tutaj warto trochę pokrzyczeć i zobaczyć jak wspaniale roznosi się echo. W pewnym momencie spotkałam grupę osób, która wspinała się na skałkach.

Potem zaczęłam wchodzić znowu w górę i dotarłam do miejsca docelowego. Jeżeli chodzi o powód zawieszania w taki sposób trumien to wersji jest kilka. Najstarsi mieszkańcy twierdzą, że takie zawieszenie było powodowane bezpieczeństwem. Ciała umieszczone w tak wiszących trumnach nie były narażone na działanie wody czy ataki dzikich psów. Kolejna wersja mówi, że trumny były układane wysoko na skałach ze względu na łatwiejszą drogę duszy do nieba. Mówiono również, że umieszczanie trumien wysoko na skałach zapewni zmarłym ciszę i spokój.

Niektóre z trumien są niewielkie (mierzą metr) ponieważ wierzy się, że ludzie powinni opuszczać ten świat w pozycji embrionalnej. Pomiędzy trumnami wiszą również krzesła należące do zmarłych – rodzina chciała, aby były powieszone obok trumny. Do dzisiaj można być pochowanym w taki sposób lub na cmentarzu. Jeżeli trumna ulega jednak zniszczeniu to szczątki wypadają i nic z nimi dalej się nie robi.

Następnie zaczęliśmy wracać. Można było jeszcze iść nad wodospad (dodatkowa opłata 600 pesos za 2 osoby) i do jaskiń. Wybierając obie opcje należało zapłacić dodatkowo 1000 pesos (za 2 osoby).

Potem wróciłam do centrum Sagady aby coś zjeść.

Usiadłam w Slabhouse Restaurant.

Zamówiłam ryż z warzywami za 100 pesos. Coca Cola kosztowała 40 pesos,
a piwo San Mig Light 60 pesos.

A to menu tej restauracji.

Wracając do mego hotelu w Banaue również zatrzymywałam się na zrobienie jeszcze kilku zdjęć w ciekawych miejscach.

Niestety droga była kiepska ponieważ oprócz zakrętów co jakiś czas leżały na niej kamienie i ciężko się jechało. Potem zaczęło padać.

Manila, czyli stolica Filipin położona na wyspie Luzon

23 Poniedziałek Kwi 2018

Posted by Anna in Azja, Filipiny

≈ Dodaj komentarz

Tagi

7-eleven, ambasada amerykańska, Ambasada USA, Andrés Bonifacio, Bazylika St Lorenzo Ruiz, Chinatown, Embassy of the United States, Filipiny, jeepney, Jones Bridge, Katipunan, kościół San Sebastian, Luzon, Manila, Museo Pambata, National Museum of Anthropology, Pomnik Katipunan, Pomnik Lapu-Lapu, Ratusz, Red Planet Manila Bay, Rizal Monument, Rizal Park, Rodolfo Vera Quizon, SM City Manila, Statua Strażnika Wolności, terminal autobusowy, The Orchidarium, tricycle, trycykle, Universidad de Manila, Uniwersytet

Manilę odwiedziłam kilka razy podczas mego wyjazdu. Za pierwszym  razem, tak jak wspomniałam w poprzednim poście, mieszkałam w Red Planet Manila Bay.

Manila to miasto kontrastów. Obok wysokich, szklanych budynków znajdują się bardzo nędzne dzielnice. W pobliżu mego hotelu również widziałam rozsypujące się budynki. Miasto było nazywane „Perłą Orientu”, ale naprawdę nie ma według mnie nic wspólnego z tą nazwą. Widać tutaj ogromne korki i brak koncepcji zagospodarowania miasta. Dodatkowo turysta czuje się jakby był w chaosie, brudzie, smogu i kurzu, w dodatku z ogromnym natężeniem dźwięków. Natomiast niektóre nieprzyjemne zapachy (zwłaszcza w pobliżu wody) sprawiają, że ma się ochotę opuścić to miejsce jak najszybciej. Jednak jak już się to wszystko zaakceptuje to przychodzi chęć na zajrzenie w głąb tego miasta i odszukanie ciekawych miejsc.

Rano wyszłam z hotelu i od razu zobaczyłam pojazdy popularne na Filipinach.
Te kolorowe pojazdy to jeepneye. To najtańszy i najbardziej popularny środek transportu publicznego, który pojawił się po II wojnie światowej kiedy to Filipińczycy zaczęli przerabiać pozostawione przez Amerykanów wojskowe ciężarówki. Poruszają się na z góry określonych trasach, ale zatrzymują na zawołanie i to bywa denerwujące zwłaszcza, gdy jesteś w środku, a one zatrzymują się co kilka metrów, aby zabrać nowego pasażera.

A to już trycykle czyli motocykle z dobudowaną naczepą.

Idąc dalej patrzyłam na mijane zabudowania.

W takich przydrożnych sklepikach można kupić różnego rodzaju bułki.

Wstąpiłam do sklepu 7-eleven po wodę (za 1l wody zapłaciłam 30 PHP). To bardzo popularna sieć sklepów na Filipinach.
Potem zobaczyłam promenadę

i ambasadę amerykańską.

Kierowałam się dalej w stronę Rizal Parku.

W pewnym momencie minęłam Museo Pambata. To muzeum dla dzieci, w którym przez zabawę i doświadczanie dowiadują się o świecie, środowisku naturalnym, historii miasta, budowie człowieka, poznają również podstawy ekonomii poprzez zabawę w sklep na prawdziwym dziecięcym bazarze.
Przed muzeum stoi pomnik filipińskiego aktora komediowego Rodolfo Vera Quizon. Na pomniku napis głosi, że był on królem komedii „King of Comedy”. 

Idąc dalej doszłam do Rizal Paku, który uważany jest za zielone płuca Manili. To w tym miejscu ludzie mogą uciec od stresującego hałasu i zanieczyszczenia miasta.

Zobaczyłam tutaj The Rizal Monument, pomnik poświęcony pamięci Jose Rizal – filipińskiego bohatera narodowego. Jego działalność publicystyczna pokazywała m.in. nieudolność hiszpańskiego systemu kolonialnego. W 1896 roku kiedy doszło do powstania przeciwko Hiszpanom, mimo że nie miał kontaktów ze spiskowcami, został aresztowany i osądzony za podburzanie do buntu. Uznano go winnym i skazano na śmierć. Rozstrzelano go w Manili.

Następnie zobaczyłam Chinese Garden (darmowe wejście, poproszono tylko o wpis do księgi) oraz

Japanese Garden (wejście darmowe, poproszono również o wpis do księgi).

Minęłam również ogród z orchideami (The Orchidarium) – niestety nie można go zwiedzić ponieważ jest w remoncie.

Przed wejściem, co ciekawe, wiszą sztuczne orchidee.

Przez park jeździ kolejka.

Jest tutaj również fontanna, przy której odbywają się wieczorami spektakle światło i dźwięk.

Potem zobaczyłam Statuę Strażnika Wolności inaczej nazywaną również Pomnikiem Lapu-Lapu. Pomnik mierzy 30 stóp i jest ustawiony na
10-metrowym cokole. To dar Koreańskiej Ligi Wolności dla uczczenia pamięci o kochających wolność Filipińczykach, którzy pomagali im podczas wojny koreańskiej na początku lat pięćdziesiątych. Lapu-Lapu jest najbardziej znany jako bohater bitwy pod Mactan (27 kwietnia 1521), który powstrzymał inwazję Ferdynanda Magellana w Cebu. Uważany jest on za pierwszego filipińskiego bohatera narodowego, który opierał się hiszpańskiemu podbojowi. Ten pomnik symbolizuje Filipińczyka, jako człowieka pokoju, który jest jednak gotów chronić swoje terytorium i ludzi w przypadku zagrożenia.

Wstąpiłam na chwilę do Muzeum Antropologicznego (National Museum of Anthropology).

Obok jest kilka miejsc, w których można kupić wodę, soki czy owoce.

Potem zobaczyłam mapę Filipin położoną pośrodku małego, sztucznego jeziora. To pierwsza atrakcja, którą odwiedzający zobaczą po wejściu do Rizal Parku od Taft Avenue (ja wchodziłam z drugiej strony).

Idąc dalej minęłam centrum handlowe SM City Manila. Tam wstąpiłam. Zobaczyłam tutaj to o czym czytałam już wcześniej, czyli panią która przyszła na zakupy wzięła mikrofon i zaśpiewała. Jest to bardzo popularne na Filipinach ponieważ Filipińczycy lubią śpiewać. Można tutaj kupić elektronikę (telefon, ładowarkę) – ceny są podobne jak w Polsce. W tym centrum kupiłam także bułeczki na moją nocną podróż autobusem.

Spróbowałam tutaj pizzy.

Na stoliku można zobaczyć podziękowania klientów za dobry posiłek.

Potem poszłam dalej i zobaczyłam Uniwersytet (Universidad de Manila),

Ratusz z zegarem i pomnik Katipunan. Ten pomnik postawiono na cześć Andrésa Bonifacio – filipińskiego przywódcy rewolucyjnego. Tę osobę często nazywa się „Ojcem rewolucji filipińskiej”. Był jednym z założycieli, a później przywódcą Katipunan (KKK) – ruchu, który dążył do niepodległości Filipin od hiszpańskich rządów kolonialnych.

Po drugiej stronie tego pomnika wypisano zasady, których powinien przestrzegać każdy Katipunan.

Idąc dalej natknęłam się na takie kramy z jedzeniem – są popularne na Filipinach.

A to już Jones Bridge

i wejście do chińskiej dzielnicy (Chinatown).

Po wyjściu z Chinatown zobaczyłam Bazylikę St Lorenzo Ruiz.

Potem poszłam w stronę terminalu autobusowego ponieważ miałam bilet na nocny autobus do Banaue i chciałam zobaczyć gdzie znajduje się ten terminal. Bilet zakupiony przez internet kosztował 490 pesos.

http://ohayamitrans.com/

Woda tak śmierdziała, że chciałam jak najszybciej przejść dalej.

Potem zobaczyłam kościół San Sebastian i

sklep 7-eleven,

w którym kupiłam kartę telefoniczną za 40 pesos.

Po jej załadowaniu okazało się, że ten terminal jest jeszcze spory kawałek od miejsca, gdzie się znajdowałam zatem postanowiłam zawrócić do hotelu. Wzięłam taksówkę i zapłaciłam 71,50 pesos (za samo trzaśnięcie drzwiami zapłaciłam 40 pesos).

Za dojazd z mego hotelu do terminalu autobusowego z którego odchodzi autobus do Banaue zapłaciłam 120 pesos. Korki wieczorem są bardzo duże. Jechałam 45 min taksówką. Autobus wyruszał o 21:00 i trzeba było być 30 min przed odjazdem. Byłam przed 20:00, aby się na pewno nie spóźnić. W kasie należy pokazać bilet elektroniczny – wtedy dostaje się bilet papierowy. Na tym terminalu można również doładować komórkę – koszt 20 pesos.

W autobusie miejsca są numerowane, jest też wifi (odbiera dobrze). Kontroler sprawdza bilety podczas jazdy. Co dwie godziny robiono
10-15 min przystanki.

W końcu koło 6:30 rano dojechałam do Banaue.

Podróż z Warszawy do Manili na Filipinach

22 Niedziela Kwi 2018

Posted by Anna in Azja, Filipiny

≈ Dodaj komentarz

Tagi

Air China, AirAsia, czas, deklaracja, Filipiny, Luzon, Manila, Red Planet Manila Bay, waluta, wymiana walut, z Warszawy do Manili, żółte taksówki

Z Warszawy poleciałam Air China do Hongkongu. Miałam międzylądowanie w Pekinie – Beijing Capital International Airport. Po wyjściu z samolotu na przesiadce zobaczyłam bardzo długie kolejki do odpraw. Niestety oznakowanie jest kiepskie i pomagające z obsługi lotniska osoby kierują czasem do złych kolejek – nawet jak widzą bilet. Trzeba również wypełnić poniższą deklarację.

Z tą deklaracją to była dziwna sprawa. W jednym miejscu ją pokazałam i skierowano mnie do innego miejsca. W tym kolejnym miejscu już jej nie pokazałam i przeszłam dalej. Natomiast inni Polacy, którzy ją pokazali zostali skierowani do poprzedniej kolejki, w której już wcześniej stali.
Potem była kontrola podręcznego bagażu. Należy wyłożyć całą elektronikę – przyglądają się zwłaszcza powerbankom. Zabierają również np. rzeczy do jedzenia, które są w formie pasty do smarowania o ile ich gramatura jest większa niż 100 gram. Znajduje się tutaj mała tablica świetlna z lotami – często nie widać na niej wszystkich lotów.

Przeszłam kontrolę i poszłam dalej.
Na tym lotnisku jest wifi. Jednak, aby zadziałało potrzebny jest kod. Kod otrzymuje się w miejscu, które jest oznaczone. Tam trzeba zeskanować paszport. Wykonałam kilka prób i otrzymałam na ekranie kod – niestety maszyna jest od dawna popsuta i kodu nie drukuje.

Na lotnisku widziałam też jeszcze jedną maszynę, ale ta w ogóle nie działała. Wifi działało dobrze po wpisaniu 4-cyfrowego kodu. Nie odbierał WhatsApp, ale Viber działał dobrze.
Następnie poszłam na kolejny lot tą samą linią do Hongkongu. Zapakowano nas do samolotu i czekałam 4 godziny nim wystartowaliśmy. Zatem zamiast być w Hongkongu o 11:35 byłam o 15:30. W Air China posiłki są kiepskiej jakości i podają wszystko z mięsem (kurczak lub wieprzowina). Na śniadanie podano omlet.

Dobrze, że nie kupowałam wcześniej samolotu do Manili bo lot z Hongkongu jak już napisałam był opóźniony. Niestety to zaskutkowało tym, że za ten lot przepłaciłam. Niby każdy stara się na tym lotnisku tobie pomóc, ale jakoś słabo im to wychodzi. Przy zakupie biletu ważne są kilogramy bagażu. Kupiłam bilet w liniach AirAsia. To co ciekawe to musiałam od razu kupić bilet w obie strony. Jak kupuje się bilet z bagażem i są 2 osoby to warto wziąć bagaż 25 kg na dwie osoby (można mieć 2 walizki), jednak potem bardzo pilnują czy nie przekracza się tych kilogramów i albo trzeba nadwyżkę kilogramową przenieść do bagażu podręcznego (nie ważą go), albo zapłacić za nadbagaż. Trochę trwało pozałatwianie tych formalności i nim to wykonałam to już miałam mało czasu do odlotu samolotu ponieważ lot miałam o 18:15. Lotnisko posiada kolejkę, która dowozi do wyznaczonych bramek. Jechałam jedną kolejką, potem kolejną – zastanawiałam się czy zdążę na ten samolot. W Manili wylądowałam o 20:35. Podczas tego lotu nie podawano posiłków. Linia nie pozwala także na jedzenie własnego pożywienia.

Warto mieć w samolocie ciepłe rzeczy – bywa naprawdę zimno.

To już lotnisko w Manili na wyspie Luzon. Jeżeli chodzi o czas to w okresie letnim: czas Polski + 6 godzin

Przy odbiorze bagażu można napić się wody czy naładować telefon.
 

Na lotnisku wymieniłam pieniądze – warto wymieniać w tym miejscu. Był najlepszy kurs dla dolara amerykańskiego. Potem na innych wyspach widziałam, że kurs był dużo gorszy. Przy wymianie nie pobierają prowizji. Dwa razy wymieniałam pieniądze na lotnisku w Manili po poniższych kursach.

1 USD=51,92 PHP (peso filipińskie)
1 USD=52 PHP

Po wyjściu z klimatyzowanego lotniska od razu czuje się jak jest tutaj ciepło.

Na słupie napisana jest informacja dotycząca żółtych taksówek. Za wejście do taksówki zapłacimy już na starcie 70 PHP. Natomiast za każde przejechane 300 metrów zapłacimy 4 PHP.

Wzięłam taką żółtą taksówkę i pojechałam do hotelu.

Tak jak napisano po wejściu do taksówki na liczniku pojawiło się od razu 70 PHP. Przypatrujcie się jednak licznikom ponieważ miałam sytuację, że gdy brałam kolejny raz taką taksówkę z lotniska to po 5 min już na liczniku było ponad
200 PHP – to nie jest możliwe. Od razu powiedziałam o tym taksówkarzowi i co dziwne zapytał mnie ile chcę zapłacić za dojazd do hotelu i zgodził się na podaną przeze mnie kwotę 250 PHP.

Hotel był oddalony o około 10 km od lotniska. Mieszkałam w Red Planet Manila Bay (Arquiza corner Alhambra Streets Ermita, Ermita). Należy pamiętać, że do cen noclegów doliczane są różne dodatkowe opłaty (12% VAT,
1% podatek miejski, 10% opłata za obsługę w obiekcie) i zawsze lepiej wcześniej to sprawdzić. Za taksówkę z lotniska do hotelu zapłaciłam 220 PHP. Hotel jest bardzo dobry, obsługa pomocna i działa wifi.

To pokój i widok z okna.

Filipiny – co warto wiedzieć przed wyjazdem

20 Piątek Kwi 2018

Posted by Anna in Azja, Co warto wiedzieć o Filipinach, Filipiny

≈ Dodaj komentarz

Tagi

autobusy, ceny, ceny paliw, co kupić na Filipinach, Co warto wiedzieć o Filipinach, Filipiny, internet, jedzenie, jeepneye, karta Smart, karta telefoniczna, kartki, kiedy jechać na Filipiny, paliwo, promy, rezerwacja biletów, samoloty, taksówki, taxi, transport na Filipinach, trycykle, ubezpieczenie, waluta, ważne informacje, wtyczki na Filipinach, wymiana walut, wyżywienie, znaczki

  1. Kiedy jechać na Filipiny?
    Lato w tym rejonie zaczyna się od marca i trwa do maja. Niestety wtedy też ceny są wyższe, a dodatkowo na Filipinach w kwietniu i maju dzieci mają już wakacje w szkołach i Filipińczycy podróżują rodzinami po kraju – zwłaszcza w weekendy.
    Ja byłam w kwietniu i maju. Jak się okazało już dawno w kwietniu tyle nie padało na Filipinach co za mojej bytności. Zatem jak widać pogoda jest zmienna.
    Prawdziwa pora deszczowa to czas od czerwca do października. To również czas, gdy pogoda jest dość niestabilna w związku z tajfunami. Zatem lepiej nie jeździć między czerwcem, a październikiem gdyż tajfuny powodują zmiany w rozkładach promów i lotów (mogą nas za to skusić zniżki w hotelach).
  2. Ubezpieczenie
    Mam nadzieję, że w dzisiejszych czasach i przy wielu informacjach nie przychodzi już nikomu do głowy wybierać się, zwłaszcza poza Europę, bez ubezpieczenia. Ja zawsze biorę ubezpieczenie w Allianz – pełny pakiet.
  3. Różnica czasu
    Jeżeli chodzi o różnice czasowe to do czasu polskiego należy dodać 6 godzin latem i 7 godzin zimą.
  4. Język
    Bez problemu porozumiemy się tutaj w języku angielskim.
  5. Samoloty na Filipinach
    Jeżeli z wyprzedzeniem opracuje się plan wyjazdu to można kupić bilety na loty pomiędzy wyspami w dobrych cenach przez internet. Najgorzej jest, gdy decyzja o podróży z wyspy na wyspę zapada na kilka dni przed terminem wylotu – niestety ceny są wtedy wyższe. Latałam liniami: Cebu Pacific, Philippine Airlines, AirAsia. Należy uważać na dodatkowe opłaty za bagaż. Czasem opłaca się kupić bagaż na 2 osoby – 25 kg (ważne są kilogramy, można mieć 2 walizki).
  6. Inne środki transportu na Filipinach
    a) trycykle – motocykle z dobudowaną naczepą; z reguły na 2 osoby chociaż raz jechałam z dworca autobusowego do hotelu w 3 osoby (dwie osoby jechały na motocyklu).

    b) jeepneye– kolorowe, poruszające się na z góry określonych trasach pojazdy. Zatrzymują się na zawołanie. Niech zatem nikogo nie zdziwi, że co 3-4 metry mogą się zatrzymywać bo ktoś wsiada lub wysiada – bywa to denerwujące. W środku pojazdu, po bokach, znajdują się ławki. Ponieważ chętnych jest zawsze więcej niż miejsc to potem we wnętrzu (na środku) dokładane są drewniane ławeczki (ściągane z dachu takiego samochodu). W środku mieści się spokojnie z 30 osób. Na górze pojazdu przewożone są jeszcze towary – wtedy osoby płacą drożej za bilet. Płaci się za bilet później (w trakcie jazdy), zatem warto przyjrzeć się ile płacą miejscowi i dać tyle samo – tylko raz zapłaciłam o 5 pesos więcej niż lokalni.


    c) taxi – zdecydowanie najdroższy środek transportu. Watro poszukać osób do wspólnej podróży – wyjdzie taniej. Zwłaszcza należy uważać na transport taksówkami z lotniska w Manili do hotelu. Na tej samej trasie raz zapłaciłam 220 pesos, raz 260 pesos, a raz miałam zapłacić 580 pesos. Nie zgodziłam się na 580 pesos, bo coś zadziało się z licznikiem (nagle z 70 pesos w ciągu 5 min zrobiło się 200 pesos) i dyskutowałam z kierowcą. Ostatecznie zapłaciłam 250 pesos. Kierowcy taksówek jeżdżą też specjalnie wolniej, aby nabiło więcej na liczniku. Też ponaglałam kierowców, gdy widziałam ten manewr i wyprzedzające mnie inne pojazdy.
    d) promy – tutaj trzeba uważać gdzie chcemy usiąść. Jeżeli wybieramy miejsca z klimatyzacją może być zimno i nawiew może być nad naszymi głowami.
    e) autobusy – warto kupić bilety wcześniej – zwłaszcza na popularne trasy. Kupowałam je przez internet. Na wyspie Luzon (pomiędzy Manilą, a innymi miastami) działają zwłaszcza nocne połączenia i są bardzo dobre. Sama z nich korzystałam. Polecam mieć ciepłe ubrania (bluzy, chustki na głowę i szyję, długie spodnie, skarpetki) ponieważ klimatyzacja jest ustawiona na bardzo niską temperaturę. Raz udało mi się zamknąć taki nawiew, czasem ludzie wpychają w takie nawiewy chusteczki i inne rzeczy, aby je zakryć.
    f) minivan – droższy od autobusu, ale tańszy od taksówki; ceny się negocjuje.
    g) motocykl z kierowcą – tak, taka opcja również istnieje; jest tańsza niż trycykle.

  7. Strony z rezerwacją biletów autobusowych
    To strony na których można zarezerwować bilety autobusowe:

    http://ohayamitrans.com/https://www.easybus.ph/

  8. Korki na ulicach
    Należy uważać na korki i wyjeżdżać odpowiednio wcześniej na lotniska czy promy.
  9. Wtyczki
    W większości miejsc używałam wtyczek polskich. Jednak w kilku miejscach spotkałam się z wtyczkami amerykańskimi.
  10. Wymiana walut
    Obowiązuje tutaj peso filipińskie (PHP). Jak wymieniałam dolary to najlepszy kurs był na lotnisku w Manili  1USD= 52 PHP
    Praktycznie chyba wszędzie wymieni się dolary amerykańskie na peso tylko kurs może być gorszy. Były miejsca w których kurs był 1USD=45 PHP. Dodatkowo tak jak widać poniżej kurs może zależeć od nominału (najlepszy dla 100 USD i 50 USD). Nie ma możliwości wymiany złotówek na peso.

     

  11. Peso filipińskie
    To przykładowe banknoty i monety filipińskie.

  12. Internet
    W Manili nie miałam problemu z internetem. Są jednak miejsca na przykład na wyspie Palawan, gdzie jest ciężko z internetem (Sabang – tu jest podziemna rzeka) czy Port Barton. Często w hotelach internet jest tylko w miejscach ogólnodostępnych. Jak jest internet to jest dość wolny i czasem nie można przesłać zdjęć.
  13. Elektryczność
    Kilka razy spotkałam się z brakiem prądu. Tak było między innymi na wyspie Palawan w Port Barton – dostępny jest tylko od 18:00 do 23:00.
  14. Powerbank
    Z powodu problemów z prądem, powerbank to konieczność – inaczej można nie naładować komórki. Sama miałam dwa powerbanki i bardzo mi pomogły w mojej podróży.
  15. Kartki pocztowe i znaczki
    Kartki kosztują 25-40 pesos. Znaczki do Europy 15 pesos.

  16. Karta telefoniczna
    Kupiłam lokalną kartę SIM Smart za 40 pesos i w ciągu 30 dni doładowałam 30 pesos (promocja). Kartę kupiłam w sklepie 7-eleven. Działała tydzień. Potem w małym sklepie kupiłam nową kartę i doładowałam ją na lotnisku w punkcie Smart na kwotę 100 pesos – miała działać 15 dni, ale niestety działała krócej. Trzeba uważać na opcje – niestety w wielu miejscach nie potrafią wyjaśnić tych różnych opcji dotyczących doładowań. Czasem opcja jest tylko internetowa, a czasem możemy podzielić ją pół na pół (na rozmowy i internet).

  17. Paliwo
    To przykładowe ceny paliw.

  18. Ubiór
    Tak jak napisałam już wcześniej, ze względu na komunikację w której jest klimatyzacja należy zabrać ciepłe ubrania: kurtkę, bluzę, szale, chusty, skarpetki itd. Warto mieć nakrycie głowy chroniące przed słońcem. Chłodniej jest również w górach.
  19. Bezpieczeństwo
    Byłam w wielu miejscach i wszędzie czułam się bezpiecznie. Jednak nie jeździłam w rejony wyspy Mindanao oraz Archipelagu Sulu – większość mieszkańców to muzułmanie.
  20. Czystość, pluskwy, komary
    Czasem miałam wrażenie, że pościel nie jest jednak taka czysta i z przyjemnością używałam mojego wkładu do śpiwora (Cotton Sleeper).

  21. Latarka
    Warto ją zabrać, zwłaszcza ze względu na brak elektryczności w pewnych rejonach.
  22. Herbata
    Tutaj popularna jest kawa, gorąca czekolada i soki. Jeżeli ktoś lubi herbatę to proponuję zabrać ją z kraju. Zawsze można poprosić o wrzątek.
  23. Nieprzemakalna torba i pokrowiec na komórkę
    Warto je mieć. Ja kupiłam je w El Nido na wyspie Palawan. Worek 20 litrowy kosztował 350 PHP, a osłona na komórkę 100 PHP.
  24. Snorkeling
    Warto zabrać z sobą własną maskę chociaż na większości wycieczek po wyspach można ją pożyczyć.
  25. Nurkowanie
    To już kosztuje tutaj drożej. W El. Nido za łódź, sprzęt i wycieczkę 4000 PHP od osoby – niezależnie od ilości osób. Jednak w przypadku gdyby chciały popłynąć tylko 1-2 osoby to chciano już wyższej kwoty – 5000 PHP. Należy jednak negocjować.
  26. Walizka czy plecak
    W zasadzie co kto woli. Ja brałam walizkę i nie miałam problemów. W dodatku tubylcy chętniej pomogą z wniesieniem walizki niż plecaka:) Radzę nie brać dużo rzeczy – proponuję zmieścić się w 10 kg bagażu rejestrowanego.
  27. Co można kupić?
    Powiem szczerze, że kupić można sporo rzeczy. To tylko niektóre z nich: koszulki, sukienki (przy mnie Hiszpanka w El Nido kupiła z 6 sukienek bo były bardzo tanie i ładnie wykonane – 250 PHP sztuka), klapki, buty do pływania, kawę, olejki czy inne kosmetyki, kubki, magnesy czy jak już wcześniej wspomniałam torby nieprzemakalne i ochrony na komórki.
  28. Ceny
    W niektórych sklepach jak 7-eleven ceny widoczne są przy produktach, w większości jednak miejsc należy pytać o ceny, a następnie się targować – zwłaszcza, gdy chcemy kupić kilka podobnych rzeczy.
    Poniżej podaję kilka przykładowych cen. Jeżeli masz pytania co do cen to napisz, a postaram się odpowiedzieć.- woda 0,5l od 15 do 25 pesos
    – woda 1l od 25 do 40 pesos
    – woda 1,5l od 30 do 50 pesos
    – mały jogurt 20-45 pesos
    – 1 kg małych bananów 70 pesos
    – duża paczka herbatników 45 pesos
    – szczoteczki do zębów od 30 do 150 pesos
    – ryż z warzywami od 100 do 200 pesos
    – Tanduay Rhum 375ml od 50 do 65 pesos
    – Bacardi 0,7l od 645 do 880 pesos