Tagi
Bondowoso, Indonezja, Jawa, Kawah Ijen, kopalnia siarki, krater
Kolej na następną część wyprawy. Po wspinaczce na wulkan Bromo było śniadanie, a następnie kolejny odcinek drogi, aby zobaczyć Kawah Ijen.
Wyprawa zaczęła się ciekawie bo od ponad 2-godzinnego postoju. Właściciele busa myśleli, że jeszcze dobiorą pasażerów. Na moje szczęście im się nie udało i jechało się komfortowo. Aż się boję pomyśleć o tłoku w sezonie i siedzeniu ściśniętym jak sardynka:) Podczas tego postoju okazało się, że jeżeli chcę zejść do krateru to muszę jeszcze dopłacić 150.000 rupii. Zapłaciłam, bo chciałam z bliska zobaczyć wydobywanie siarki.
Jeszcze taka uwaga: tutaj samochody są zdezelowane i kierowcy jeżdżą jak chcą.
Oczywiście znowu był postój na posiłek. Za poniższy posiłek z napojem zapłaciłam 33.000 rupii.
W końcu dojechałam koło 17:00 do hotelu w Bondowoso.
Po zakwaterowaniu poszłam od razu pozwiedzać okolicę, bo o 18:00 robi się już ciemno. Hotel jest na ogrodzonym terenie, a za nim jest jakby małe miasteczko z meczetem.
Potem miałam spotkanie z organizatorem wycieczki. Wystawił kolejne bilety i zapłaciłam za wejście do Parku Narodowego 100.000 rupii.
Dodatkowo dowiedziałam się, że powinnam wypożyczyć maskę gazową za 25.000 rupii. Powinnam to zrobić jutro od razu na początku wycieczki, bo im później ją wezmę tym drożej zapłacę:)
Wyprawa zaczęła się o 1:00 w nocy, a pobudka była o 00:20. Jechałam już z bagażem, ponieważ nie wracałam potem do hotelu tylko miałam przeprawę promową na Bali.
Tak jak poprzednio dojechałam do pewnego miejsca, a potem już musiałam iść pieszo. Szłam nocą i nie robiłam zdjęć, zatem przedstawię jak wygląda to w dzień, gdy już wracałam. Konieczne są latarki lub czołówki!
Wysiadając z autokaru okazało się, że dołączono nas do innych uczestników i nasza grupa liczyła 6 osób + przewodnik. Już na dole wypożyczyliśmy maski za 25.000 rupii. Bez nich radzę nie iść na tę wyprawę. Już w ogóle nie ma mowy o tym, aby ktoś bez maski zszedł do krateru. Ubrania łatwo przesiąkają zapachem przypominającym zgniłe jajo.
No i zaczęła się wspinaczka. Grupa narzuciła szybkie tempo. Nauczona doświadczeniem po Bromo już ubrałam się odpowiednio – nie za dużo ubrań. I tak po jakimś czasie szłam w bluzce z krótkim rękawem. Idąc widzimy tylko świetliste punkciki osób poruszających się w kierunku krateru. Jest ich bardzo dużo. To miejsce mimo swego niebezpieczeństwa jest bardzo popularne.
Szłam takimi drogami.
Idąc doszłam do jedynego punktu postojowego na trasie. Tutaj jeszcze też można wypożyczyć maski, ale za 50.000 rupii. Szczerze mówiąc docierając tutaj myślałam, że przeszłam już najgorszy odcinek, ale okazało się, że najgorszy odcinek stale był przede mną.
Znowu zaczęła się wspinaczka w górę.
A potem było już najgorsze, czyli zejście do krateru. Chyba dobrze, że była noc, bo gdybym widziała tę drogę w dzień to nie zeszłabym na dół. Droga jest stroma, kamienie są chybotliwe i trzeba uważać na każdy krok. Miałam przewodnika, który pracował w tym miejscu i dobrze znał ten teren zatem świetnie nas poprowadził, ale i tak w pewnych miejscach opanowuje cię strach. Tylko w kilku miejscach są barierki – każda z nich ma mniej więcej długość 2 metrów. Dodatkowo cały czas mija się schodzących i wchodzących pracowników z koszami. No i ciężko oddychać nawet z założoną maską.
Pracownicy pracują od 18:00 do 5:00 rano. Standardowo udaje im się zejść i wejść dwa razy podczas dniówki. Niektórzy są w stanie zrobić trzy kursy, ale to wyjątki. Kosze z siarką ważą standardowo 70-80 kg. Przewodnik mówił, że są i tacy co wnoszą 100 kg, ale to też wyjątki.
Za 1 kg siarki dostają 1.000 rupii.
Tu długo się nie pracuje – to bardzo wykańczające zajęcie.
Wchodząc z powrotem do góry w pewnym momencie usłyszeliśmy krzyk – to spadała Francuzka. Na szczęście tylko mocno się potłukła. Przewodnik mówił nam, że często zdarza się, że ktoś tutaj złamie nogę czy skręci kostkę. Są też wypadki śmiertelne – to naprawdę bardzo niebezpieczne miejsce. Nie wszyscy decydują się na zejście w dół, czasem idą tylko do miejsca widokowego.
Kawah Ijen to krater wypełniony turkusowymi wodami jeziora, ponad którym tańczą gęste kłęby siarkowej pary.
Tragarze siarki chętnie pozują do zdjęć – są przyzwyczajeni do turystów. Zawsze za to coś dostają: papierosy, pieniądze.
Pracownicy pokazują turystom swoje wyroby i namawiają do ich zakupu.
Wracając możemy podziwiać takie widoki. Dziwne wrażenie sprawiają porzucone wózki i kosze.
Po zejściu z wulkanu dostałam śniadanko:)
Znalazłam dobry film, który pokazuje jaka to męcząca wyprawa.
https://www.youtube.com/watch?v=U9pKAx26yFk
Po śniadaniu podwieziono mnie busem do przystanku, z którego odchodził autobus na Bali. Poczekałam na niego z 20 minut, wsiadłam i po przejechaniu może z 500 metrów zajechałam na prom.
Po dopłynięciu na Bali okazało się, że muszę opuścić autokar i przejść granicę z paszportem. Bagaż przejechał z autobusem.
Następnie dojechałam do obrzeży miasta Denpasar i stamtąd musiałam udać się taxi do hotelu koło lotniska. Na szczęście poznaliśmy tubylca (w dodatku pracownika z lotniska), który pomógł wynająć nam tanio taxi. Za dojazd zapłaciłam 75.000 rupii.
Należy uważać na ich autobusy – nie każdy jedzie do centrum miasta.
W Denpasar tylko nocowałam. Wybrałam Chillin Kuta Homestay – to hotel koło lotniska, położony w małej uliczce. Nie trzeba brać taxi, ponieważ od niego można iść do lotniska pieszo. Następnego dnia leciałam już na Flores.